„Nie biorę siebie zbyt poważnie” – wywiad z Kristin LaHoop

Jak wygląda tworzeniu spektaklu opartego na hula hoop, co znajduje się między muzyką a ciszą i czy klaun musi być wesoły? Rozmowa Marty Mądry z Kristin LaHoop…

16.06.2021

Marta Mądry

Marta Mądry: Zacznijmy od standardowego pytania: jak zaczęła się Twoja przygoda z hula?

Kristin LaHoop: To było 11 lat temu, w kwietniu 2010, kiedy po raz pierwszy pojechałam na festiwal fire show. Kręciłam na poi, żonglowałam maczugami, spróbowałam wcześniej devil sticka i podobnych rzeczy. Zabawa z obiektami zawsze mnie interesowała.

Muszę przyznać, że zanim spróbowałam hula hoop, byłam pełna uprzedzeń. Myślałam, że hula jest po to, żeby kobiety wyglądały sexy, kręciły biodrami czy coś w tym stylu. Ale odbył się tam warsztat, który prowadziła Birte, która wciąż zajmuje się hula. Chciałam dać temu szansę. Od razu się zakochałam! To było bardzo przyjemne, wręcz fantastyczne uczucie w ciele!

Pracowałam wtedy na część etatu w centrum kultury i miałam dużo wolnego czasu, który spędzałam z hula hoop. Oglądałam nagrania na YouTube – było ich tylko kilka – i uczyłam się pierwszych trików z filmiku Brecken (jedna z osób, które miały na mnie największy wpływ w moich pierwszych latach). Kręciłam na hula w parku codziennie. Byłam zafascynowana i uzależniona. Tak wszystko się zaczęło.

M: Jeśli ktoś Cię nie zna i miałabyś opisać dla tej osoby swój styl na scenie, co byś powiedziała?

K: Myślę, że mój styl jest ekspresywny i kreatywny, bardzo muzykalny, w pewien sposób nieklasyczny.

Od samego początku hula było przedłużeniem mojego ciała i moim partnerem do tańca.

Na scenie daję sobie czas na zbudowanie relacji z hula hopem. Nie robię trików, żeby je pokazać, robię triki, gdy czuję, że pasują do muzyki lub wyrażają te emocje, które chcę wyrazić.

M: Lubisz proces tworzenia nowego pokazu? I jak to robisz, czy masz jakiś system, który stosujesz za każdym razem?

K: Tak, kocham tworzyć! Ale to nie znaczy, że tworzę nowe pokazy co chwilę. To musi być odpowiedni moment lub właściwa okazja. To nigdy nie działa tak samo, każdy akt lub występ był tworzony inaczej.

W przeszłości na ogół najpierw pojawiała się muzyka i zaczynałam czuć coś, co chciałam wyrazić za pomocą obręczy. Czasami ruchy powstają przez inspirację muzyką. Jest to coś bardzo intuicyjnego. Potem nagrywam się, żeby zrozumieć, co się dokładnie dzieje.

Następnie próbuję znaleźć sposób na zintegrowanie trików i kombinacji z tymi ruchami. Oczywiście przed tworzeniem robię research materiału. Mogą to być triki, kombosy lub ruchy ciała połączone z hula. Jest to coś, co uwielbiam robić w ramach moich codziennych treningów i zawsze znajduję coś nowego.  Naprawdę, powiedziałabym, że odkrywam coś nowego co tydzień, to się nigdy nie kończy! Nagrywam ten materiał i później z niego korzystam lub nie. Nie przejmuję się tym. Wiem, że najlepsze triki i kombinację wracają do mnie, nie zapominam ich.

No i jest jeszcze materiał, który wałkuję, żeby pokazać go na scenie.

W ciągu ostatnich miesięcy lockdownu miałam program treningowy składający się z 10 trików, które są bardzo trudne. Dziewięć z nich wciąż nie jest gotowych do pokazania ich na scenie.

Może niektóre z nich nigdy nie będą… ale to jest w porządku.

M: Skąd czerpiesz inspirację do tworzenia?

Podczas tworzenia wszystkie moje kanały są otwarte na zbieranie inspiracji. Może to być atmosfera w filmie lub układzie tanecznym, kolory i dźwięki natury, myśl zawarta w książce lub artykule, emocje, które osobiście przeżywam, i tak dalej.

To, czego nie potrafię, to wybieranie tematu tworzenie czegoś z racjonalnego pomysłu. To u mnie nie działa. Zeszłego lata chciałam stworzyć nowy występ uliczny z moją partnerkę sceniczną. Miałyśmy pomysł na temat: coś o placu budowy. Chciałyśmy zagrać kontrastem między hula hop i zdominowanym przez mężczyzn światem pracowników fizycznych. Więc zaczęłyśmy tworzenie nowego numeru do tego występu. Numer, który powstał nie ma nic wspólnego z wybranym przez nas tematem. Jest w pewien sposób zwierzęcy i mroczny. Wydaje mi się, że został zainspirowany doświadczeniem lockdownu. Więc zaakceptowałyśmy to i ucieszyłyśmy się z tego, co do nas przyszło. Gdy czujesz, że coś jest prezentem, że przyszło do ciebie, możesz być pewna, że to coś dobrego.

Fragment spektaklu FRAGILAXIE

 

M: Czy jest coś, czego nie lubisz w procesie tworzenia?

K: W procesie tworzenia zawsze jest… naprawdę, zawsze jest ten moment frustracji! Nigdy nie idzie prosto od początku do końca. Czasem ten moment frustracji jest mały, a czasem jest tak duży, że przerywam tworzenie tego projektu.

Ale zaobserwowałam, że jeśli moment frustracji jest duży, ale potrafisz go przejść, wynik będzie bardzo dobry. Warto przez to przejść.

Jak w związkach. Nie zawsze są proste, ale jeśli przejdziecie przez kryzys, traficie na inny poziom.

Jeszcze jedna rzecz o tworzeniu pokazów: numery czy występy dorastają z czasem. Z upływem lat stają się lepsze i bardziej subtelne. Kiedyś usłyszałam od znajomej osoby, że dobry numer potrzebuje sześciu lat! Wow! To był moment eureki! I to jest prawda! Żyjemy w szybkim świecie, gdzie cały czas potrzebujemy nowości. Jest to coś, co zmusza nas, artystów, do tworzenia szybko i dobrze, aby zostać uznanym. Możesz grać w tę grę, albo zdecydować się na wejście głębiej w coś, co już istnieje. I tutaj zaczyna się historia FRAGILAXIE.

M: Opowiedz mi historię swojego najnowszego numeru – FRAGILAXIE. O czym jest? I co właściwie oznacza nazwa?

K: Po pierwsze, nie postrzegam FRAGILAXIE jako pokaz, ale jako krótki spektakl. Historia zaczęła się 4 lata temu, gdy stworzyłam numer „Very Fragile“ (ang. bardzo kruchy). Był to najbardziej osobisty i emocjonalny numer, jaki kiedykolwiek stworzyłam. Zawarłam tam doświadczenia związane z macierzyństwem – 2 lata przed tym, jak urodził się mój syn, Pierrot – oraz ze śmiercią mojej babci, którą niezwykle mocno kochałam i podziwiałam. Dużo wtedy myślałam o kole życia. Czułam, że oba te przeżycia są ze sobą połączone. To ten sam poziom egzystencjalny. Narodziny i śmierć to prawie to samo. Czytałam jakieś filozoficzne i duchowe przemyślenia na ten temat i zainspirowały mnie one.

Numer był gotowy w 2017 i od tego momentu zagrałam go na scenie tylko 8 razy. Nie jest to typowy numer, o który dostaję dużo zapytań. Występowałam z nim na festiwalach hula hopowych, na weselu i na imprezie bożonarodzeniowej dla osób z upośledzeniem psychicznym. Z kolei z moim numerem LED wystąpiłam 35 razy w ciągu roku. Trzeba więc być nieco szalonym, żeby zrobić taki numer. Czułam, że muszę go stworzyć, nie było innej opcji. Ale gdy był już gotowy, było mi szkoda, że nie mogę już się z nim bawić. To mój najlepszy numer.

No więc, w ciągu ostatnich lat czułam, że potrzebuję wzrosnąć, wejść głębiej i zrobić z tym numerem coś dłuższego. Wtedy, w roku 2019, skontaktowała się ze mną kobieta, która wyszukuje występy na duże wydarzenie kulturalne w Hanowerze. Była wielką fanką tego numeru. Spytała, czy mogę stworzyć dłuższy występ, trwający ok 15-18 minut, zawierający ten numer, który sam trwa 6 minut. Wtedy będę mogła wystawić go na festiwalu, który organizuje. Nie mogłam odmówić. Chciałam to zrobić.

Pewnego dnia obudziłam się i pomyślałam: może mogłabym poprosić jakiegoś reżysera o pomoc w stworzeniu tego projektu? Jednocześnie wiedziałam, że potrzebuję na to pieniędzy. Poprosiłam o wsparcie finansowe z mojego regionu i usłyszałam zgodę. A więc pierwszy raz dostałam wsparcie finansowe na tworzenie czegoś. Bardzo wstydziłam się zaprosić do współpracy reżysera, z którym chciałam pracować. Myślałam, że ma do roboty lepsze rzeczy niż współpracę ze mną, małą hulahopistką. Ale zapytałam go, a on się zgodził. Następnie szukałam materiału i pomysłów. Chciałam pokazać reżyserowi coś więcej, niż ten sześciominutowy numer. Spróbowałam wielu rzeczy – i wiele z nich nie wypaliło. Wydawało mi się, że wpadłam na coś, gdy bawiłam się ziemią, więc kupiłam taką szarą, okrągła matę do tańca – dla lepszego kontrastu z ciemną ziemią. Wtedy przyszła corona. Przerwałam proces tworzenia na 5-6 miesięcy.

Po powrocie obejrzałam nagrania z researchu i poczułam, że ziemia nie jest dobrym pomysłem.  Ale było tam też nagranie z samego początku poszukiwań. Gdzie jeden hula hop wznosi się do góry jak wschodzące słońce. Wtedy wpadłam na pomysł owinięcia hula żółtym materiałem. Od tej pory wszystko miało sens. Nie umiem tego logicznie wytłumaczyć.

Projekt FRAGILAXIE rozwijał się w intuicyjny sposób. To było jak rodzenie czegoś, co było dobre. Krąg życia w bardziej uniwersalnej odsłonie. Chodzi o proces, magię lub taniec życia, gdzie wszystko przepływa. Jedna rzecz może stać się inną – ciężki kamień może zostać balonem. Nic się nie kończy, zawsze przychodzi coś nowego. Hula może być całym wszechświatem albo po prostu membraną. Każde istnienie w tej galaktyce jest kruche i kiedyś się skończy. Ta szara mata do tańca stała się moją planetą. Jest wewnętrzna i zewnętrzna część hula hopu oraz dywanu-planety.

Kristin i Solana w duecie „Sally & Kelly”

M: Jak poznałaś reżysera, z którym współpracowałaś przy tym numerze? Jak wyglądała wasza współpraca?

K: Pierwszy raz spotkałam Lionela w 2019 roku. Było to podczas tygodnia zaawansowanych warsztatów w dziedzinie teatru fizycznego w Mime Centrum Berlin, gdzie poprowadził świetne warsztaty. To, jak prowadził nas do maksymalnego poziomu ekspresji, zrobiło na mnie bardzo duże wrażenie. W 2020, kiedy zaczęłam myśleć o poproszeniu reżysera o pomoc, nie musiałam długo szukać – wiedziałam, że to musi być on. Zapytałam, czy byłby zainteresowany oraz spytałam o cenę – zgodził się, a cena była mniej więcej taka, jakiej się spodziewałam.

Współpraca wyglądała tak, że najpierw opracowałam pierwszy pomysł, czyli taki jakby wstępny szkic FRAGILAXIE. Miałam już ten koncept żółtego hula, miałam ruchy, które dzieją się na początku, i numer „Very fragile“ na zakończenie.

Spotkaliśmy się na 2 dni i pracowaliśmy nad pierwszą częścią. Na początku zadawał mi wiele pytań, potem pokazałam mu materiał i Lionel próbował wielu rzeczy, dał mi nowe narzędzia lub wyjaśniał działanie starych, których nieświadomie już używałam. Jednym nowym narzędziem było używanie dźwięku do tworzenia przestrzeni i atmosfery. Można to zrobić nie tylko za pomocą piosenki.

Między muzyką a ciszą jest wiele stopni.

Innym narzędziem było to, że hula może stać się prawdziwym partnerem, co mogę wykorzystać do wydobycia humoru. Albo skupienie się na tym, że każda część ciała może się komunikować z innymi częściami ciała i opowiadać historie. Wydarzyło się tak wiele rzeczy, że ciężko było mi to pojąć. Poczułam, że teraz to wszystko ma sens! „Fragilaxie“ się rozwija. Sens „Fragilaxie“ coraz bardziej się klaryfikował i zaczynał znaczyć coraz więcej.

M: Wasza współpraca zamknęła się w jednym spotkaniu?

K: Po pierwszej sesji miałam dwa tygodnie na to, aby popracować, po czym spotkaliśmy się ponownie. Lionel dopracował szczegóły pierwszej części. Pracowaliśmy również na środkową częścią, ale nie byłam do niej w 100% przekonana. Wtedy mieliśmy dłuższą, trzymiesięczną przerwę. W tym czasie szukałam materiału do środkowej części, a w styczniu znów spotkaliśmy się na dwa dni. Bardzo ważne było dla mnie, by mieć razem więcej niż jedną sesję oraz mieć czas między tymi sesjami. Nauczyłam się wtedy cierpliwości – dobre pomysły na pewno nadejdą. Najczęściej nadchodzą, gdy się ich nie spodziewamy. Robienie sobie przerw i zajmowanie się innymi rzeczami jest OK.

Praca z Lionelem bardzo szybko pchnęła FRAGILAXIE na bardzo wysoki poziom. Gdybym robiła to sama, uzyskanie takiego samego rezultatu zajęłoby mi lata. Zachęcam wszystkich, którzy chcą zrobić krok dalej ze swoją sztuką, by zaczęli pracować z reżyserem! Jest to profesjonalna zewnętrzna opinia, do której samemu się nie dotrze!

M: Mieszasz hula hopy z klaunadą. Możesz opisać siebie jako klauna? Masz jakąś jedną postać, w którą wcielasz się w każdym numerze, czy do każdego numeru tworzysz oddzielną?

K: Tak, to prawda, mieszkam hula z klaunadą. Zajmuję się klaunadą od około siedmiu lat. Nie biorę siebie zbyt poważnie. Jest to cecha charakteru, którą chciałabym rozwijać przez całe życie. Ogromną inspiracją, czy wręcz moim mistrzem, jest mój syn Pierrot. Dzieci są najlepszymi klaunami. Mają wszystko, czego do tego potrzeba. Nie ukrywają emocji, nie chowają się za maskami ani fasadami. Są otwarte.

Wydaje mi się, że mam jedną postać klaunicy, która ma różne strony. Z jednej strony jest „Kelly“ z występu ulicznego „Sally & Kelly“ (który tworzę z moją partnerką hula hopową i przyjaciółką Solaną), która jest głupiutka i niezwykle mocno się wszystkim ekscytuje. Jest też klaunica z mojego występu ulicznego Rainbowplanet, która również jest głupiutka, bardziej naiwna i mniej podekscytowana.

Przez długi czas tworzyłam albo numery z moją postacią klaunicy (jak moje oba występy uliczne), albo z niezwykle poważną postacią (jak w projekcie „Very fragile“ albo moim pokazie LED). FRAGILAXIE to pierwszy projekt, gdzie obecne są obie strony. W tym poważnym spektaklu moja klaunica pojawia się kilka razy, bo właśnie tak rozumiem klaunadę. Klaun może być poważny, zły oraz smutny. Ważne jest, by pokazywał wszystkie emocje.

 


Wszystkie zdjęcia w artykule pochodzą ze stron na Facebooku: Kristin LaHoop (@Lahoop.Kristin) oraz Sally & Kelly (@sallyundkelly).

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *